niedziela, 18 września 2016

Opowiadanie / Prolog

        Pełnia. Księżyc oświetlał leśną dróżkę na dość sporą odległość, dzięki czemu łatwiej można było pokonywać nierówności w postaci poprzewracanych pni i wystających grubych korzeni. Wszystko wydawało się mroczne, ale zarazem i spokojne. Niebo było ciche, przejrzyste, niczym niezakłócone. Z jednej strony idealne warunki do ucieczki, z drugiej jednak łatwe dla tropiciela.
          Ubrudzone krwią policzki co chwila znowuż zostawały ranione przez ostre gałęzie krzewów i niskich, młodych drzew. Nie wiadomo, ile już przebiegła: pięć a może już nawet dziesięć czy piętnaście kilometrów. Nie zwracała na to uwagi, po prostu biegła przed siebie, byle jak najdalej. Jej ciało jednak stawało się coraz słabsze. Płuca z ledwością miały siłę na kolejny głęboki i świszczący oddech, serce od dawien dawna przewracało się do góry nogami, a same nogi również odmawiały posłuszeństwa.
           "Biegnij dalej! Szybciej! Mocniej!" - rozkazywał umysł. I biegła kilometr za kilometrem, nie odwracając się za siebie. Wydawało jej się, że jeśli się odwróci cała ta ucieczka stanie się jedynie snem na jawie, że cały jej wysiłek pójdzie na marne i będzie jeszcze gorzej. Na samą myśl jej pusty żołądek podchodził jej do gardła.
           Dlatego nie myślała: biegła i biegła, mając nadzieję, że nareszcie wydostała się na zawsze i nie będzie musiała tam wracać. Las jednak wydawał się nieskończony... 


Daria (dariaa_13)
       
         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz